×

Ostrzeżenie

JUser::_load: Nie można załadować danych użytkownika o ID: 67.

JUser::_load: Nie można załadować danych użytkownika o ID: 24.

JUser::_load: Nie można załadować danych użytkownika o ID: 63.

Wydrukuj tę stronę
piątek, 02 grudzień 2011 11:36

Domówka, czyli coś o spontaniczności

Jeżeli chodzi o życie nocne, pora jesienno-zimowa sprzyja spadkowi aktywności „outdoorowych”. Większość z nas chętniej niż przemieszczać się „od lokalu do lokalu” decyduje się na spędzenie piątkowego, sobotniego, czy też środowego (bo przecież środa to „Mała Sobota”) wieczoru w gronie znajomych na domówce. Nie jest tajemnicą, że słowo to oznacza spotkanie towarzyskie odbywające się w lokalu o charakterze mieszkalnym. Nasi rodzice chodzili na prywatki. Młodsze pokolenie uczęszcza na domówki, w tym rozmaite ich odmiany.
Mogą być kameralne, mogą zbierać nawet powyżej 300 gości. Wszystko zależy od konwencji i zainwestowanych środków oraz lokalizacji. Mamy parapetówki, imprezy przebierane, czy coraz popularniejsze rodzimie ‘loft parties’ – imprezy w lokalizacjach „niespodziewanych”, o charakterze mniej lub bardziej mieszkalnym – dużych, często niewykończonych lub opuszczonych domach, przestrzeniach przemysłowych, poddaszach, łączące rozmach imprezy klubowej z bliższym sercu i niezobowiązującym sznytem spontanicznej imprezy wyłącznie dla bezpośrednio zaproszonych. Nazwa wzięła się od „The Loft” - lokalizacji zorganizowanego w latach siedemdziesiątych, dokładnie 14 lutego 1970 roku pierwszego undergroundowego przyjęcia pod nazwą ‘Love saves the day’, gdzie żaden alkohol, jedzenie, ani inne napoje nie mogły być sprzedawane, wstęp był wyłącznie na zaproszenie, a za muzykę odpowiedzialny był stojący za soundsystem’em człowiek. Jego twórcą, a zarazem gospodarzem (miejsce imprezy stanowiło przez wiele lat dom organizatora) był David Mancuso – człowiek, bez którego nie powstałaby współczesna muzyka taneczna. Pod adresem 647 Broadway, a następnie od 1975 roku – 99 Prince Street w Soho, David Mancuso organizował imprezy, żył i pracował – miejsce stało się siedzibą założonej wraz z Vince’m Aletti i Steve D’Acquisto wytwórni płytowej. Tam swoje pierwsze kroki stawiali tacy legendarni DJ-e, jak Larry Levan, czy Frankie Knuckles. Klub Warehouse i narodziny muzyki house były dopiero kolejnym krokiem. W skrócie – wszystko zaczęło się na domówce. Na nieoficjalnych imprezach ludzie są bardziej spontaniczni i skłonni do przełamywania oporów, bardziej naturalni niż w otoczeniu klubowym.

Jeśli o spontaniczności mowa to przypomnijmy sobie rzecz następującą. „Do you like parties? We can invite all our friends and have soda and pie…” – plan cytowanych bohaterów nie do końca wypalił tak, jak zakładali. O jakim teledysku i jakim utworze tu mowa? W czterdziestej sekundzie do starannie urządzonego mieszkania zamożnych rodziców dwóch mało rozrywkowych amerykańskich nastolatków wpadają… Beastie Boys. Oczywiście chodzi o “(You Gotta) Fight For Your Right (To Party)”. To wideo pokazuje domówkę w formule ekstremalnej. 20 lat później trzech białych nowojorczyków nadal nie odpuszcza. W będącym teaserem promującym ich ostatni album filmie: „Fight For Your Right (Revisited)”, w role Mike’a D, MCA i Kid Ad-Rocka, wcielił się, między innymi Elijah Wood, a oburzoną zdemolowanym domostwem matkę gra… Susan Sarandon. Jeśli chodzi o szalone imprezy w domu, znajdziemy je w wielu filmach: od „The Party” – znakomitej komedii pomyłek z Peterem Sellersem w roli głównej po „Wayne’s World” – jednego z czołowych tytułów fali amerykańskiego kina „młodzieżowego” lat dziewięćdziesiątych.

Niezależnie od stylu życia organizatorów i muzyki w tle, jeden element powtarza się nieustannie. Mowa oczywiście o alkoholu. Jak wiadomo, Polska jest w grupie krajów o najwyższym spożyciu czystego alkoholu na dorosłego mieszkańca. Przy średniej światowej 6,13 litra, w Polsce wypija się 13,3 litra - wynika z raportu Światowej Organizacji Zdrowia (WHO). Konsumpcyjne nawyki się jednak zmieniają. Coraz chętniej oprócz piwa, wódki, czy wina, sięgamy po whisky. Obok oczywistych pozycji wśród whisky i whiskey, warto sięgać po marki alternatywne, np. Bushmills. To idealna propozycja dla tych, którzy poszukują indywidualizmu, odrzucając najpopularniejsze masowe produkty. Ta irlandzka whiskey, choć w Polsce umiarkowanie znana, na świecie ma silne grono amatorów. Wśród nich takie tuzy sceny muzycznej i showbizu, jak Chromeo (obydwaj panowie – David i Patrick), Bon Iver, czy wspominany już aktor Elijah Wood. Jej łagodny smak jest znany światu od 1608 roku. Choć minęło już ponad 400 lat Bushmills jest wciąż tworzona z pasją, dla ludzi z pasją, nie uznających kompromisów.  Jednak kupienie butelki Bushmills to nie wszystko. Jeśli często organizujemy w domu spotkania z whisky czy też whiskey w tle, warto zainwestować w odpowiednie szkło. Wybór jest ogromny – od „bujających się” szklanek z wypukłą zewnętrzną częścią dna, po kryształowe atrakcje dla koneserów. Jeśli chcecie zaserwować gościom Bushmills, nie zapomnijcie o lodzie. A jeśli nie chcecie, żeby goście narzekali, że jest rozwodniony, kupcie kamienne kości do chłodzenia. W ten sposób ‘whiskey on the rocks’ nabierze nowego znaczenia. Domówka sprzyja ćwiczeniu miksów, dlatego przed imprezą warto zaopatrzyć barek w niezbędne dodatki. Jedno z najlepszych uzupełnień whiskey to Ginger Ale. Na sezon zimowy – jak ulał.

Na koniec szczypta techniki. Jeśli planujemy dużą imprezę, warto zainwestować w muzykę i nagłośnienie. Jeśli nie chcemy polegać na własnej selekcji muzycznej i sprzęcie audio, warto poprosić o pomoc lokalnego DJ’a. W Wypadku gdy żadnego nie znamy, a mieszkamy w mieście powyżej 300 tysięcy mieszkańców, jest więcej niż pewnym, że takowego znać będzie ktoś z naszych znajomych. Oczywiście, coraz więcej firm oferujących techniczną obsługę i produkcję eventów dociera ze swoimi usługami do organizatorów domówek, jednak więcej satysfakcji, a na pewno indywidualizmu i zwyczajnej oszczędności da nam przygotowanie wydarzenia samodzielnie, od doboru play listy po oświetlenie. Nie można zapomnieć o utrwalaniu wspomnień. Po pierwsze zapewnimy sobie ten sposób niezbędny kontent na portale społecznościowe. Po drugie, sami uzupełnimy ewentualne braki w pamięci. Jeśli akurat przypadkiem nie znamy żadnego fotografa ani fotoblogera, jak najbardziej wypada robić zdjęcia na własną rękę. Nie ważne czy będzie to smartfon, aparat kompaktowy, profesjonalna lustrzanka, małpa na kliszę, czy aparat lomo. Liczy się żeby zdjęcia dokumentowały kolejne fazy imprezy i były spontaniczne. Od wejścia do wyjścia. Bardzo atrakcyjnym jeśli chodzi o animację zabawy pomysłem jest użycie Polaroida. Tutaj należy zdementować plotki o  niedostępności klisz. Produkcją materiałów fotograficznych do sprzętu tej marki zajmuje się obecnie Impossible Project – grupa entuzjastów, która nie pozwalając legendzie odejść do lamusa, pasję zamieniła w biznes.

Wiemy już gdzie się podziały tamte prywatki. Nie dzielimy dylematów Wojciecha Gąssowskiego, ani kilka dekad później zastanawiających się nad tym samym raperów Onara i Ośki. Prywatki są i mają się dobrze. Ukrywając się często pod nazwą domówek na mapie życia nocnego ciągle elektryzują i dostarczają miłych wrażeń. Stanowią cenną alternatywę dla klubów. Czasem też łączą się z owymi w charakterze ‘before’ów’ i ‘afterów’. Pozwalają rozwinąć fantazję jeśli chodzi o ucho, oko i podniebienie. Pozostaje więc już tylko jak najszybciej trafić na jedną z nich, nie zapominając zabrać ze sobą butelki Bushmills Whiskey.
Po więcej inspiracji zapraszamy na:
facebook.com/B.BrothersAndOthers